O św. Mikołaju, który robił dobro po cichu
Kiedy myślę o św. Mikołaju, nie widzę czerwonego płaszcza ani sań przecinających nocne niebo. Widzę człowieka, który po prostu nie potrafił przejść obojętnie obok czyjegoś cierpienia. Nie szukał rozgłosu. Nie budował wielkich akcji. Nie robił „szumu” wokół swojego pomagania. On po prostu miał oczy, które widziały. I serce, które reagowało szybciej niż kalkulacja.
To właśnie w nim zachwyca mnie najbardziej: ta niezwykła zwyczajność dobra. Bez fajerwerków. Bez podpisów. Bez „zobaczcie, co zrobiłem”.
Św. Mikołaj wolał działać tak, żeby nikt nie czuł się upokorzony. Przynosił pomoc tak, by człowiek zostawał z poczuciem godności, a nie długu wdzięczności. Cichy gest, który bardziej przypomina dotyk niż czyn bohaterski.
Kiedy patrzę na tę jego dyskretną miłość, myślę, że dziś właśnie tego najbardziej nam brakuje: gestów, które niczego nie oczekują. zauważenia, które nie robi zdjęcia. dobroci, która nie sprawdza, kto patrzy.
Św. Mikołaj przypomina mi, że czasem najprostsze rzeczy mają najwięcej mocy: drobna pomoc, która odmienia czyjś dzień, słowo, które przywraca oddech, obecność, która staje się światłem.
I że dobro naprawdę nie musi być duże, żeby było prawdziwe. Musi być jedynie szczere. Może dlatego tak bardzo kochamy św. Mikołaja - bo przypomina nam, że każdy z nas może być dla kogoś światłem. Cicho. Po swojemu. W sam raz.
.png)
Komentarze
Prześlij komentarz